START arrow OKO W OKO Z R. arrow "ja - obcy lepiej "obczaiłem" ich metro niż ona"
"ja - obcy lepiej "obczaiłem" ich metro niż ona"
Autor: Katarzyna Gnatowicz, Ewa Rafał (oprac. R. Sieromska)   
14.04.2012.
Image„ja - obcy lepiej „obczaiłem” ich metro niż ona”, czyli wywiad z Księdzem Dariuszem Radywaniukiem, dziarskim optymistą, zapalonym sportowcem i po prostu wspaniałym człowiekiem.
Szczery, szeroki uśmiech i... powiewająca sutanna. Tak, tak, to właśnie Ksiądz Dariusz. Każdy wie, że można z Nim porozmawiać na wszystkie tematy. Umie spojrzeć na sprawę z różnych perspektyw, służy radą i pomocą. Bardzo ucieszył nas fakt, że zgodził się wziąć udział w wywiadzie. Oto efekty...

 

 

Hobby: piłka nożnaKs. Dariusz Radywaniuk. Foto: P,Iwańczuk
Ulubiona potrawa: nie wybrzydzam- wszystko lubię
Ulubiony kolor: czarny [śmiech]
Największe marzenie: nie mam wielkich marzeń
Warto żyć dla: drugiego
Motto życiowe: hasło mojego kapłańskiego życia z Listu do Koryntian: „ Wystarczy ci mojej łaski - moc bowiem w słabości się doskonali”, a motto życiowe: „Uśmiechaj się do ludzi”
Nie lubię: chamstwa
Kocham: życie
Intryguje mnie: drugi człowiek
Obawiam się: że mogę kogoś zranić
Jestem: można dużo mówić [śmiech]- jestem pogodny
Preferuję: zdrowy tryb życia

E.R.: Profesja nauczyciela jest czasochłonna i wymagająca, a jednak uczy Ksiądz w szkole. Jak się Ksiądz czuje w tej roli?
D.R.: Dobrze. Nauczanie sprawia mi radość. Owszem, zdarzają się pewne mniej miłe przypadki, ale ogólnie cieszę się z tego, że mogę uczyć i uczę, że spotykam się z młodzieżą. Choć czasem, gdy  rano wstaję,  nie chce mi się iść do szkoły, ale jak dzień się zacznie, wciąga mnie. Praca ta daje mi także możliwość poznawania młodych, Wy poznajecie mnie i mogę Wam wiele kwestii wyjaśnić, pokazać inne spojrzenie.
K.G.: Każdy człowiek stresuje się swoim pierwszym dniem w pracy. Ciekawi nas, jak wspomina Ksiądz dzień, w którym sprawował swoją pierwszą Liturgię.
D.R.: Było bardzo spokojnie - aż sam się dziwiłem, że w takim skupieniu do tego podszedłem. Myślałem, że zapytacie mnie o pierwszy dzień tutaj - w tej szkole. Bałem się wówczas, co to będzie. Pierwszy raz uczyć w tak wielkiej szkole, w klasach zawodowych, z nowymi nauczycielami, Boże... Ale jest dobrze:-)
E.R.: Wszyscy mali chłopcy chcą zostać strażakami, policjantami albo supermanami. Co wpłynęło na podjęcie decyzji o wstąpieniu do seminarium? Kiedy odkrył Ksiądz w sobie powołanie?
D.R.: Też pewnie myślałem o jakimś strażaku... zastanawiałem się nawet, czy nie zostać lekarzem, szczególnie chirurgiem - ciekawiło mnie w jakiś sposób, jak można kogoś „poskładać”. A jak doszedłem do seminarium? Ministrantem byłem odkąd mogłem, czyli od drugiej klasy. Gdy poszedłem do liceum, kolega przyniósł zaproszenie na rekolekcje. Oczywiście nie wiedziałem za bardzo, czym one są, ale trafiał się  wyjazd. A ja lubiłem podróżować, więc potraktowałem te pierwsze rekolekcje jako podróż. Pojechałem i zobaczyłem, że to  coś zupełnie innego. To było  mocne doświadczenie, bo przez pierwsze trzy dni chciałem uciekać. Było ciężko: grube mury klasztoru, cisza... Ostatecznie efekt był taki, że  nie chciałem wyjeżdżać. I zaczęło: co pół roku jeździłem na rekolekcje. Przez całe liceum. W czwartej klasie, trzeba było podejmować ważne decyzje, nadszedł dla mnie najcięższy czas.Ks. Dariusz Radywaniuk. Foto:M.Iwańczuk
Biłem się z myślami, zacząłem szukać dziewczyny, wyciągałem argumenty „przeciw”: jak na przykład będę mówić do wiernych - nie stanę przed wszystkimi... byłem nieśmiały - do dzisiaj jestem  [śmiech]. Lubiłem chodzić na zabawy, grałem w piłkę w zespole, a tu przyszedł czas zastanowienia. Z drugiej strony chyba nawet dzisiaj tyle się nie modlę, przynajmniej tak to odczuwam. Miałem iść do zakonu, ale stanął na mojej drodze  ksiądz, który mnie pokierował i podjąłem decyzję, że idę do seminarium... Mój tata nie był zbyt zadowolony z tej decyzji, ale po trzech latach się przekonał - potrzebował trzech lat, by dojść do tego, że to moja droga, choć mówił: „Ja tobie nie będę przeszkadzał, bo to jest twoje życie”. Nigdy nie żałowałem, że poszedłem do seminarium.

K.G.:  Z pewnością niejednokrotnie dawni znajomi Księdza byli zaskoczeni widokiem sutanny. Jakie były najciekawsze reakcje na ten fakt?
D.R.: Pewien sąsiad, który mieszka w tym samym bloku, po trzech latach mojego pobytu w seminarium, gdy dostałem sutannę, powiedział do mnie: „Yyh, to ty w seminarium???”. Niektórzy mówili: „Tak myśleliśmy, że zostaniesz księdzem”, nie byli więc zaskoczeni, moi najbliżsi koledzy zaś, z którymi grałem w piłkę, chodziłem na siłownię  byli zdziwieni. Inni, po których się tego nie spodziewałem,  zareagowali pozytywnie. Myślałem, że będą ode mnie stronić, a to było tak miłe z ich strony...
E.R.: Jak wspomina Ksiądz czas nauki w seminarium?
D.R.: Starałem się jak najlepiej wykorzystywać ten czas. W seminarium  życie jest bardzo poukładane -  czas na odpoczynek, naukę, własne studium. Zresztą, ja lubię mieć pewne rzeczy poukładane, posiadać pewien schemat, choć oczywiście nie na tyle sztywny, że świat będzie się walił, a ja go muszę wypełnić. W wolnym czasie książki nawet nie dotknąłem - grałem  w piłkę, ping- ponga. Najczęściej były to chwile przeznaczone na  sport. Ale gdy przyszedł czas nauki, uczyłem się, także dość dobrze mi szło. Byli zawsze zdolniejsi ode mnie, ale zdolności nadrabia się też pracowitością.
K.G.: Jednym z obowiązków Księdza jest udzielanie ślubów. Z pewnością nie wszystkie są „sztywne” i przewidywalne. Czy pamięta Ksiądz jakieś śmieszne sytuacje związane z udzielaniem tego sakramentu?
D.R.: Raz pomyliłem imię, bo godzinę wcześniej udzielałem  ślubu jednej parze, a później drugiej i  imię z pierwszego ślubu wrzuciłem do drugiego. Wszyscy na mnie popatrzyli, w Kościele zaczęły się śmiechy, a ja  zorientowałem się, że powiedziałem nie tak. Wybrnąłem wtedy mówiąc: „W końcu się uśmiechnęliście, bo tak siedzicie, jak na pogrzebie”. W tamtym roku pewien chłopak składając przysięgę powiedział: „(...) że cię nie dopuszczę aż do śmierci”, ale szybko się zorientował i poprawił. Na jednym ślubie się zdenerwowałem, bo panna młoda składając przysięgę śmiała się w głos. Pomyślałem, że na miejscu tego faceta, bym ją rzucił... przysięga kochać i się śmieje, być wierna - i się śmieje... Później doszedłem do wniosku, że to były emocje.
E.R.: Praca w szkole sprzyja powstawaniu zabawnych i nieoczekiwanych sytuacji. Czy pamięta Ksiądz jakieś z udziałem uczniów?
D.R.: Hmm.. śmieszne... Są czasem śmieszne słowne sytuacje, ale nie jestem w stanie tego spamiętać. Czasem ktoś złapie kogoś za słówko...
K.G.: Nasi koledzy są różni: mili i zadziorni, bardziej lub mniej fajni... Jakie ma Ksiądz odczucia w stosunku do młodzieży naszej szkoły?
D.R.: Pod tym względem jest naprawdę pozytywnie. Niewłaściwe zachowanie zdarza się wszędzie, ludzie są różni - nie tylko tu czy tam, ale ogólnie mam pozytywne odczucia co do  młodzieży.
E.R.: Wiemy, że interesuje się Ksiądz sportem i bierze czynny udział w rozgrywkach piłki nożnej, także w meczach nauczyciele - uczniowie. Czy mógłby nam Ksiądz opowiedzieć o swej pasji?Ks. Dariusz Radywaniuk. Foto:P.Iwańczuk
D.R.: Odkąd pamiętam grałem w piłkę. Od szóstej klasy szkoły podstawowej chodziłem na treningi, wchodziłem w skład drużyny szkolnej, z którą zdobyliśmy Mistrzostwo Województwa. Później grałem już w klubie, byłem kapitanem juniorów, a mając 16 lat zacząłem grać w seniorach - wzięli mnie z powodu braków kadrowych. Gdy poszedłem do seminarium, była drużyna seminaryjna. Na 1. roku  zdobyliśmy Mistrzostwo Polski Seminariów Duchownych. Było 36 drużyn w tych rozgrywkach i spośród nich wyłoniono najlepsze. Miałem zaszczyt być w najlepszym składzie spośród seminariów dwukrotnie i raz być Wicemistrzem Polski. Największe sukcesy odnosiłem w biegach przełajowych. Zdobyłem brązowy medal. 2-3 kilometry biegliśmy po różnych wertepach.
Lubię grać w siatkę... W sumie każdy sport, który zacznę uprawiać, lubię później oglądać. Tak było też  z nartami. Ale nie chodzi o skoki – na skoki za dużo ważę [śmiech].

K.G.: Jest Ksiądz pasjonatem podróży- chętnie jeździ na pielgrzymki i wycieczki, poznaje świat. Czy mógłby nam Ksiądz opowiedzieć o wyprawie, która najbardziej zapadła w pamięć i dała najwięcej satysfakcji?
D.R.: Myślę, że każdy wyjazd z ludźmi - kiedy wracam i oni są szczęśliwi - daje satysfakcję, nawet  trud organizacji, samego pobytu... Jeśli organizuję jakiś wyjazd, nie chcę, żeby było tak: zwołałem ludzi, jedziemy i czegoś nie ma – zawsze staram się przygotować do wyprawy. Robię też zdjęcia, by każdy miał pamiątkę. Tworzymy z jadącymi wspólnotę - to mniej więcej mi się udaje. Pierwszy zorganizowany samodzielnie wyjazd zakończył się tak, że do dzisiaj się spotykamy  na opłatku - przynajmniej dwa razy do roku zwołujemy wszystkich – jest tak miło, kiedy wspominamy. Już  tysiąc razy to robiliśmy, a mimo to wciąż wracamy do tej pielgrzymki. Takim pozytywnie zapamiętanym wyjazdem była też wyprawa do Moskwy. Oprowadzała nas pewna Rosjanka, która już kilka  lat nie mieszkała w Moskwie, tylko na daczy. Mieliśmy gdzieś jechać metrem, a ona się za bardzo nie orientowała. Tylko mi pokazywała, gdzie jedziemy, a ja to szybko rozpracowałem... To było takie przyjemne, że ja -„obcy”, lepiej orientowałem się w ich metrze niż ona.  Były też spotkania z ciekawymi ludźmi, od których zdobywa się  wiedzę, a którzy mają czasem zupełnie inną mentalność.
E.R.: Dojrzewająca młodzież ma różne „ciekawe” pomysły, buntuje się i przeżywa pierwsze młodzieńcze miłości. Jak było w Księdza przypadku?
D.R.: Zawsze byłem grzeczny - zero buntu. Byłem tak wychowany, że w jednym pokoju było nas pięcioro, więc nie mogłem wejść w styl życia: „ ja chcę to mieć i już”. Musiałem liczyć się z tym, że obok jest mój brat, który chce się uczyć, więc nie mogłem słuchać głośno muzyki. Ciągle byłem z kimś, we wspólnocie, więc nie przechodziłem jakiś większych buntów. Owszem, zdarzały mi się jakieś głupie pomysły, ale nie do tego stopnia, by rodzice mieli z tego powodu jakieś  przykrości.
K.G.: Jakiej słucha Ksiądz muzyki?
D.R.:  Różnej... Zależy to od humoru, choć ostatnio zauważyłem, że bardzo mało słucham muzyki. Większość czasu spędzam w ciszy. Gdy się modlę czy czytam książki, nawet nie włączam radia. W zasadzie słucham go tylko w samochodzie. Miałem taki czas w seminarium, że dobijała mnie cisza - wtedy ciągle włączałem muzykę. To jednak nie wypełniło mojej pustki. Wtedy zobaczyłem, że nie o to chodzi. Owszem, jeśli mam na to nastrój, włączę muzykę głośniej, posłucham - chyba, że proboszcz jest blisko [śmiech]. Nie mam szczególnie lubianego gatunku.
E.R.: Niedawno odbyła się studniówka klas maturalnych. Czy sposób, w jaki bawi się młodzież, zmienił się od Księdza czasów? Jak wspomina Ksiądz własną studniówkę?
D.R.: Własną studniówkę wspominam bardzo dobrze. Była to zabawa, na której się najlepiej bawiłem. Myślę, że dziś jest mniej tańców w parach. Teraz jest tak: „ręce do góry” i nie trzeba umieć tańczyć.  Poza tym ogólnie jest raczej tak samo...
K.G.: Można było zobaczyć Księdza wirującego na parkiecie. Nie umknęło naszej uwadze, że bardzo aktywnie spędził Ksiądz wieczór.  Czy dobrze się Ksiądz bawił?
D.R.: Bardzo dobrze. Ogólnie rzecz biorąc tańczyłem, bo mnie inni prosili, ale starałem się nie deptać po palcach [śmiech].
E.R.: Jakiś czas temu na maturę powróciła matematyka. Co sądzi Ksiądz o takiej zmianie?
D.R.: Myślę, że bardzo dobrze, że tak jest. Matematyka uczy logicznego myślenia, z czym dzisiaj jest czasem bardzo trudno. Ja sam zdawałem ten przedmiot na maturze, chociaż był do wyboru. Trzeba podnosić poziom nauczania, chociaż próbować, żeby niektórzy uczyli się logiki w myśleniu.
K.G.: Dziękujemy bardzo za udział w wywiadzie.
D.R.: Dziękuję również. Ale trudne pytania były...

 
« poprzedni artykuł   następny artykuł »