W związku z pojawieniem się nowego działu Historia Regionu prezentujemy dzisiaj pierwszą część wywiadu jaki przeprowadziła pod koniec lat 90-tych dr Agnieszka Gątarczyk z mgr Rudolfem Probstem. (Wywiad ukazał się wtedy na łamach "GROT-a"). Prezentowane zdjęcia zostały nam udostępnione przez p. mgr Małgorzatę Łysik za co serdecznie dziękujemy.
Panie profesorze, jest pan znaną postacią w środowisku radzyńskim. W latach 1959 - 63 był pan dyrektorem Liceum Ogólnokształcącego w Radzyniu Podlaskim oraz nauczycielem w tymże liceum, w Zespole Szkół Zawodowych (TM), SP Nr 1, a także w szkołach podstawowych w Czemiernikach i Zabielu. Jednak chciałabym z panem porozmawiać o czasach II wojny światowej. Był pan wtedy młodym człowiekiem i aktywnie brał udział w walkach z okupantem hitlerowskim. Ile pan miał lat, gdy wstąpił do ruchu oporu?
Miałem wtedy 17 lat. Wstąpiłem do Związku Walki Zbrojnej w 1940 roku. (Od 1942 roku ZWZ stało się Armią Krajową - przyp. A. Gątarczyk). Tam gdzie mieszkałem, w Zarszynie na terenie powiatu sanockiego, we wrześniu 1939 roku jeden z oddziałów żołnierzy polskich, w obliczu przeważającej siły Niemców rozbroił się i rozpoczął tworzenie siatki konspiracyjnej. Po zaprzysiężeniu przyjąłem pseudonim "Świt”.
Co należało do pańskich obowiązków? W moim domu rodzinnym było ukryte radio i razem z kolegami z konspiracji słuchaliśmy audycji londyńskich. Zdobyte w ten sposób informacje przekazywaliśmy naszemu dowództwu. Prowadziłem też zbiórkę pieniędzy wśród ludności cywilnej na Fundusz Obrony Narodowej. Przywoziłem z Rzeszowa tajną prasę polską a nawet gazety dla PPR-owców, którzy działali na terenie powiatu sanockiego. Do moich zadań należało też dostarczanie broni dla oddziału ZWZ - AK. Zdarzało się, że broń tę kupowałem zap olskie złotówki od Niemców w restauracji w Krośnie. W 1942 roku miała miejsce wsypa w wyniku której wielu działaczy AK z tego terenu zostało przez Niemców aresztowanych. Wtedy w Komendzie Obwodu zrodził się pewien pomysł. Czego on dotyczył?
Tak. Pomysł dotyczył osadzenia swojego człowieka na Gestapo w Sanoku, w celu przechwytywania informacji o planowanych aresztowaniach czy łapankach.
Wybór padł na pana. Dlaczego?
Wybrano mnie, ponieważ dobrze znałem język niemiecki (nauczyłem się go w szkole). Poza tym ojciec mój, chcąc uniknąć wywózki na roboty do Niemiec, w 1941 roku podpisał volkslistę. Ja tej listy nie podpisałem, ale dla Niemców nie byłem podejrzany. Złożyłem więc podanie o pracę i jesienią 1943 roku zostałem przyjęty. Otrzymałem też mundur funkcjonariusza i pokój w budynku Gestapo.
Co pan miał tam robić?
Zatrudniono mnie jako tłumacza, choć kilku Niemców na Gestapo znało język polski. Uczestniczyłem w tej roli w przesłuchaniach Polaków. Poza tym wykonywałem różne polecenia Niemców, np.jako goniec przekazywałem informacje z Gestapo do różnych urzędów niemieckich w Sanoku. W nocy często miałem dyżur na centrali telefonicznej. Dzięki temu wiedziałem, co planują gestapowcy oraz poznałem konfidentów, czyli ludzi, którzy dostarczali Niemcom informacje o żołnierzach AK oraz ludności cywilnej.
Jak kontaktowal się pan w tym czasie z Komendą AK Obwodu Sanockiego?
Przekazywanie informacji nie było sprawą prostą. Konspiracja miała to do siebie, że znałem tylko trzech łudzi z naszego terenu, a informacje mogłem przekazywać tylko jednemu z nich „Korwinowi”. Mieliśmy specjalny szyfr, który stosowaliśmy podczas rozmów telefonicznych. W celu zwiększenia bezpieczeństwa tej misji używałem wtedy pseudonimu „Weksler”
Czy gestapowcy nic nie podejrzewali?
Nie podejrzewali nic, mimo, że w czasie mojego pobytu na Gestapo znacznie zmniejszyła się liczba aresztowanych Polaków. Zaproszono mnie nawet na przyjęcie z okazji urodzin jednego z gestapowców. Jednak zawsze istniał pewien dystans. Ich zaufanie do mnie brało się chyba stąd, że byłem bardzo skrupulatny i każde moje wyjście - godzinę i cel, zapisywałem, a oni mieli do tego wgląd.
Trzeba przyznać, że pańskie zadanie było karkołomne i w każdej chwili groziła panu śmierć. Czy nie było takiego moment”, że poczuł ją pan na karku?
Tak. Był taki krytyczny moment. To było w czerwcu 1944 roku. Odebrałem telefon, że na Gestapo jest „wtyczka”. Niemiec, który telefonował żądał natychmiast rozmowy z szefem.
I co pan zrobił?
Odpowiedziałem, że szefa nie ma i że przekażę informację. Po czym wziąłem ze sobą krótką broń i listę konfidentów. Dyżurnego poinformowałem, żę wychodzę po papierosy. Oczywiście już nie wróciłem, tylko starając się nie wzbudzać podejrzeń, ruszyłem w kierunku linii kolejowej. Wskoczyłem do przejeżdżającego pociągu w kierunku Krosna i dotarłem w okolice Zarszyna. Wyskoczyłem z pociągu i szybko udałem się do browaru, gdzie pracował członek AK i z jego pomocą ukryłem się. Po półtorej godziny oczekiwania pojawili się Niemcy I zaczęli przeszukiwać browar. Było ich pięciu. Przygotowałem broń i przeliczyłem naboje, by ostatni zostawić dla siebie. Jednak nie znaleźli mnie. W browarze pozostałem kilka dni. W tym czasie moja matka przyniosła mi cywilne ubranie i dostałem nowe dokumenty na nazwisko Zygmunt Panek. Nie mogłem zostać na tym terenie, więc przeniesiono mnie do Rymanowa.
Niemcy nie złapali Pana, ale zapewne bardzo chcieli. Czy zrobili coś w tym celu?
Rozesłano za mną listy gończe. W zamian za mnie wyznaczono wysoką nagrodę pieniężną. Ich działania nie odniosły skutku. W 1945 roku, gdy ze wschodu nadciągała Armia Czerwona. Niemcy zaczęli wycofywać się. Powróciłem wtedy do rodzinnych stron. Pewnego dnia gdy byłem w Sanoku w ubraniu partyzanckim i z biało - czerwoną opaską na rękawie, zostałem rozpoznany przez przejeżdżających niedaleko samochodem gestapowców. Szybko ukryłem się między domami i nasłuchiwałem czy rozpoczną pościg - miałem przy sobie pistolet i jeden granat. Jednak nie szukali mnie. Widocznie już nie mieli czasu.
Jak pan czuł się w „paszczy lwa”, czyli na posterunku Gestapo?
Na tę akcję zgodziłem się świadomie i dobrowolnie. Ale przez cały ten czas czułem lęk. Byłem przecież wśród wrogów. Wystarczył mały błąd, by wpaść i zginąć.
Czy znając przeszłość, podjąłby pan taką decyzję jeszcze raz?
Często się nad tym zastanawiałem i doszedłem do wniosku, że tak. Chyba wynika to z tego, że przed wojną chodziłem do gimnazjum, w którym wpojono mi tak silne poczucie patriotyzmu, jakiego nie spotyka się dziś.
Dziękuję za rozmowę. Rozmawiała Agnieszka Gątarczyk
Za zasługi dla Ojczyzny Rudolfa Probsta odznaczono: 1971 r. Krzyżem Partyzanckim 1981 r. ZłotymKrzyżemZasługi 1986 r. Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski 1995 r. Odznaką Weterana Walko Niepodległość 1998 r. OdznakąPamiątkową”Akcji Burza” 1998 r. Krzyżem Armii Krajowej |